Sprawa Arnolda szybko poszła w zapomnienie. Śmierć Hulanickiego, jednej z czołowych postaci w polsko-żydowskich kontaktach, piłsudczyka zwalczanego przez obóz gen. Sikorskiego, przez dziesiątki lat była tematem zażartej politycznej debaty toczonej m.in. na łamach paryskiej „Kultury”.
auftrag ausgeführt verbraucht kreuze – drei nägel – ein dutzend essig – ein eimer keine besondere vorkommnissePrzypomnijmy. Michaił Bułhakow, Mistrz i białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika, posuwistym krokiem kawalerzysty, wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei Poncjusz Piłat. (…) Na mozaikowej posadzce przy fontannie był już przygotowany tron i procurator nie spojrzawszy na nikogo zasiadł na nim i wyciągnął rękę w bok. Sekretarz z uszanowaniem złożył w jego dłoni kawałek pergaminu. Procurator, nie zdoławszy opanować bolesnego grymasu, kątem oka pobieżnie przejrzał tekst, zwrócił sekretarzowi pergamin, powiedział z trudem: – Podsądny z Galilei? (…) Procuratorowi skurcz wykrzywił policzek. Powiedział cicho: – Wprowadźcie oskarżonego. Natychmiast dwóch legionistów wprowadziło między kolumny z ogrodowego placyku dwudziestosiedmioletniego człowieka i przywiodło go przed tron procuratora. Człowiek ów odziany był w stary, rozdarty, błękitny chiton. Na głowie miał biały zawój przewiązany wokół rzemykiem, ręce związano mu z tyłu. Pod jego lewym okiem widniał wielki siniak, w kąciku ust miał zdartą skórę i zaschłą krew. Patrzył na procuratora z lękliwą ciekawością. Tamten milczał przez chwilę, potem cicho zapytał po aramejsku: – Więc to ty namawiałeś lud do zburzenia jeruszalaimskiej świątyni? Procurator siedział niczym wykuty z kamienia i tylko jego wargi poruszały się ledwie zauważalnie, kiedy wymawiał te słowa. Był jak z kamienia, bał się bowiem poruszyć głową płonącą z piekielnego bólu. Człowiek ze związanymi rękami postąpił nieco ku przodowi i począł mówić: – Człowieku dobry. Uwierz mi… Ale procurator, nadal znieruchomiały, natychmiast przerwał mu, ani o włos nie podnosząc głosu: – Czy to mnie nazwałeś dobrym człowiekiem? Jesteś w błędzie. Każdy w Jeruszalaim powie ci, że jestem okrutnym potworem, i to jest święta prawda. – Po czym równie beznamiętnie dodał: – Centurion Szczurza Śmierć, do mnie! Wszystkim się wydało, że zapada mrok, kiedy centurion pierwszej centurii Marek, zwany także Szczurzą Śmiercią, wszedł na taras i stanął przed procuratorem. Był o głowę wyższy od najwyższego żołnierza legionu i tak szeroki w barach, że przesłonił sobą niewysokie jeszcze słońce. Procurator zwrócił się do centuriona po łacinie: – Przestępca nazwał mnie człowiekiem dobrym. Wyprowadź go stąd na chwilę i wyjaśnij mu, jak należy się do mnie zwracać. Ale nie kalecz go. Wszyscy prócz nieruchomego procuratora odprowadzali spojrzeniami Marka Szczurzą Śmierć, który skinął na aresztanta, każąc mu iść za sobą. Szczurzą Śmierć w ogóle zawsze wszyscy odprowadzali spojrzeniami, gdziekolwiek się pojawiał, tak niecodziennego był wzrostu, a ci, którzy widzieli go po raz pierwszy, patrzyli nań z tego także powodu, że twarz centuriona była potwornie zeszpecona – nos jego strzaskało niegdyś uderzenie germańskiej maczugi. Ciężkie buciory Marka załomotały po mozaice, związany poszedł za nim bezgłośnie, pod kolumnadą zapanowało milczenie, słychać było gruchanie gołębi na ogrodowym placyku nie opodal balkonu, a także wodę śpiewającą w fontannie dziwaczną i miłą piosenkę. Procurator nagle zapragnął wstać, podstawić skroń pod strugę wody i pozostać już w tej pozycji. Wiedział jednak, że i to nie przyniesie mu ulgi. Szczurza Śmierć spod kolumnady wyprowadził aresztowanego do ogrodu, wziął bicz z rąk legionisty, który stał u stóp brązowego posągu, zamachnął się od niechcenia i uderzył aresztowanego po ramionach. Ruch centuriona był lekki i niedbały, ale związany człowiek natychmiast zwalił się na ziemię, jakby mu ktoś podciął nogi, zachłysnął się powietrzem, krew uciekła mu z twarzy, a jego oczy stały się puste. Marek lewą ręką lekko poderwał leżącego w powietrze, jakby to był pusty worek, postawił go na nogi, powiedział przez nos, kalecząc aramejskie słowa: – Do procuratora rzymskiego zwracać się: hegemon. Innych słów nie mówić. Stać spokojnie. Zrozumiałeś czy uderzyć? Aresztowany zachwiał się, ale przemógł słabość, krew znów krążyła, odetchnął głęboko i ochryple powiedział: – Zrozumiałem cię. Nie bij mnie. Po chwili znowu stał przed procuratorem. (…) – Powiedz mi, czemu nieustannie mówisz o dobrych ludziach? Czy nazywasz tak wszystkich ludzi? – Wszystkich – odpowiedział więzień. – Na świecie nie ma złych ludzi. – Pierwszy raz spotykam się z takim poglądem – powiedział Piłat i uśmiechnął się. – Ale, być może, za mało znam życie!… Czy wyczytałeś to w którejś z greckich ksiąg? – Nie, sam do tego doszedłem. – I tego nauczasz? – Tak. – A na przykład centurion Marek, którego nazywają Szczurzą Śmiercią, czy on także jest dobrym człowiekiem? – Tak – odparł więzień. – Co prawda, jest to człowiek nieszczęśliwy. Od czasu, kiedy dobrzy ludzie go okaleczyli, stał się okrutny i nieczuły. Ciekawe, kto też tak go zeszpecił? – Chętnie cię o tym poinformuję – powiedział Piłat – ponieważ byłem przy tym obecny. Dobrzy ludzie rzucili się na niego jak gończe na niedźwiedzia. Germanie wpili mu się w kark, w ręce, w nogi. Manipuł piechoty wpadł w zasadzkę i gdyby nie to, że turma jazdy, która dowodziłem, przedarła się ze skrzydła, nie miałbyś, filozofie, okazji do rozmowy ze Szczurzą Śmiercią. To było w czasie bitwy pod Idistaviso, w Dolinie Dziewic. – Jestem pewien – zamyśliwszy się powiedział więzień – że gdyby ktoś z nim porozmawiał, zmieniłby się z pewnością. – Sądzę – powiedział Piłat – że legat legionu nie byłby rad, gdyby ci wpadło do głowy porozmawiać z którymś z jego oficerów czy żołnierzy. Zresztą nie dojdzie do tego, na szczęście, i już ja będę pierwszym, który się o to zatroszczy. (…) Przez chwilę ciszę panującą na tarasie zakłócał tylko śpiew wody w fontannie. Piłat patrzył, jak nad rzygaczem fontanny wydyma się miseczka uczyniona z wody, jak odłamują się jej krawędzie i strumykami spadają w dół. Pierwszy zaczął mówić więzień: – Widzę, że to, o czym mówiłem z tym młodzieńcem z Kiriatu, stało się przyczyną jakiegoś nieszczęścia. Mam takie przeczucie, hegemonie, że temu młodzieńcowi stanie się coś złego, i bardzo mi go żal. – Myślę – odpowiedział procurator z dziwnym uśmiechem – że istnieje ktoś jeszcze, nad kim mógłbyś się bardziej użalić niż nad Juda z Kiriatu, ktoś, czyj los będzie znacznie gorszy niż los Judy! …A więc Marek Szczurza Śmierć, zimny i pozbawiony skrupułów kat, i ci ludzie, którzy, jak widzę – tu procurator wskazał zmasakrowaną twarz Jeszui – bili cię za twoje proroctwa, i rozbójnicy Dismos i Gestas, którzy wraz ze swoimi kamratami zabili czterech moich żołnierzy, i ten brudny zdrajca Juda wreszcie – wszystko to są więc ludzie dobrzy? – Tak – odpowiedział więzień. – I nastanie królestwo prawdy? – Nastanie, hegemonie – z przekonaniem odparł Jeszua. – Ono nigdy nie nastanie – nieoczekiwanie zaczął krzyczeć Piłat, a krzyczał głosem tak strasznym, że Jeszua aż się cofnął. Takim głosem przed wieloma laty w Dolinie Dziewic wołał Piłat do swoich jezdnych: “Rąb ich! Rąb ich! Olbrzym Szczurza Śmierć jest otoczony!” Jeszcze podniósł zdarty od wywrzaskiwania komend głos, wykrzykiwał słowa tak, aby usłyszano je w ogrodzie: – Łotrze! Łotrze! Łotrze! A potem ściszył głos i zapytał: – Jeszua Ha–Nocri, czy wierzysz w jakichkolwiek bogów? – Jest jeden Bóg – odpowiedział Jeszua – i w niego wierzę. – Więc się do niego pomódl! Módl się najgoręcej, jak umiesz! A zresztą… – głos Piłata pękł nagle –nic ci to nie pomoże. (…) W chwilę później stanął przed procuratorem Marek Szczurza Śmierć. Procurator polecił mu przekazać więźnia komendantowi tajnej służby, a zarazem powtórzyć komendantowi polecenie procuratora, by Jeszua Ha–Nocri nie kontaktował się z innymi skazanymi, a także, by ludziom z tajnej służby wydać obwarowany surowymi karami zakaz rozmawiania o czymkolwiek z Jeszuą i udzielania odpowiedzi na jakiekolwiek jego pytania. Marek dał znak, eskorta otoczyła Jeszuę i wyprowadziła go z tarasu. (…) Po czym stanął przed procuratorem urodziwy jasnobrody młodzieniec. W grzebieniu hełmu miał orle pióra, na jego piersiach połyskiwały złote pyski lwów, pochwa jego miecza okuta była złotymi blaszkami, miał sznurowane aż po kolana buty na potrójnej podeszwie, na lewe ramię narzucił purpurowy płaszcz. Był to legat, dowódca legionu. Procurator zapytał go, gdzie się obecnie znajduje kohorta z Sebaste. Legat oznajmił, że sebastyjczycy tworzą kordon na placu przed hipodromem, tam gdzie zostanie zakomunikowany ludowi wyrok na oskarżonych. Wówczas procurator polecił legatowi wydzielić dwie centurie z rzymskiej kohorty. Jedna z nich pod dowództwem Szczurzej Śmierci będzie eskortowała skazanych, wozy ze sprzętem potrzebnym do kaźni i oprawców w drodze na Nagą Górę, a kiedy już tam przybędzie, ma się przyłączyć do kordonu ochraniającego jej szczyt. Drugą nie zwlekając należy posłać na Nagą Górę, niech utworzy kordon już teraz. (…) Piechota rzymska w drugim kordonie cierpiała bardziej jeszcze niż Syryjczycy. Centurion Szczurza Śmierć pozwolił żołnierzom na to jedynie, by zdjęli hełmy i nakryli głowy białymi, zmoczonymi w wodzie chustami, żołnierze musieli jednak stać nie wypuszczając włóczni z rąk. On sam, z taką samą, nie zmoczoną jednak, lecz suchą chustą na głowie, przechadzał się nieopodal grupki oprawców nie zdjąwszy nawet z tuniki przypinanych srebrnych lwich pysków, nie odpiąwszy nagolenników, nie odpasawszy miecza ani krótkiego sztyletu. Słońce biło wprost w centuriona, nie przyczyniając mu najmniejszej krzywdy, na lwie pyski zaś nie sposób było spojrzeć – palił oczy oślepiający blask srebra, które jak gdyby kipiało na słońcu. Na pokiereszowanej twarzy Szczurzej Śmierci nie widać było ani znużenia, ani niezadowolenia i wydawało się, że olbrzymi centurion może tak chodzić przez cały dzień, przez całą noc i przez jeszcze jeden dzień, tak długo, słowem, jak długo będzie to potrzebne. Może chodzić ciągle tak samo, wsparłszy dłonie na ciężkim, nabijanym miedzianymi blachami pasie, nieodmiennie surowo spoglądając to na słupy z traconymi, to na legionistów w kordonie, nieodmiennie obojętnie odrzucając szpicem kosmatej skórzni wybielone przez czas ludzkie kości albo małe kamienie, które znalazły się na jego drodze. (…) …w piątej godzinie męczarni zbójców wspinał się na szczyt dowódca kohorty – wraz z ordynansem przygalopował z Jeruszalaim. Na skinienie Szczurzej Śmierci rozstąpił się łańcuch żołnierzy i centurion oddał honory trybunowi. Ten odprowadził Szczurzą Śmierć na bok i coś mu szepnął. Centurion zasalutował po raz drugi i poszedł w kierunku grupki oprawców, którzy rozsiedli się na kamieniach u podnóża słupów. (…) Szczurza Śmierć spojrzał z obrzydzeniem na brudne szmaty leżące na ziemi koło słupów, łachmany, które do niedawna stanowiły odzież przestępców, a którymi wzgardzili oprawcy, odwołał dwu oprawców i rzucił im rozkaz: – Za mną! (…) Procurator nie miał ochoty wchodzić do pałacu. Polecił, aby mu przygotowano posłanie pod kolumnadą. Legł na przygotowanym łożu, ale sen nie nadszedł. Nagi księżyc wisiał wysoko na czystym niebie i procurator patrzył weń przez kilka godzin. Mniej więcej o północy sen użalił się wreszcie nad procuratorem. Ziewnąwszy spazmatycznie rozpiął i zrzucił płaszcz, zdjął przepasujący tunikę rzemień ze stalowym krótkim sztyletem w pochwie, położył go na stojącym obok łoża tronie, zdjął sandały i wyciągnął się. (…) Łoże znajdowało się w półmroku, kolumna osłaniała je przed księżycem, ale od wiodących na taras schodów do posłania ciągnęło się księżycowe pasmo. Procurator, skoro tylko stracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością, zaraz ruszył po owej jaśniejącej ścieżce i poszedł nią ku górze, wprost w księżyc. Aż się roześmiał przez sen, uszczęśliwiony, że tak piękne i niepowtarzalne było wszystko na tej przejrzystej niebieskiej drodze (…), obok kroczył wędrowny filozof. Dyskutowali o czymś nader ważnym i niezmiernie skomplikowanym i żaden z nich nie mógł przekonać drugiego. Nie mieli żadnych wspólnych poglądów, co czyniło ich dyskusję szczególnie interesującą i sprawiało, że mogła się ona ciągnąć w nieskończoność. Dzisiejsza kaźń, oczywista, okazała się jedynie zwykłym nieporozumieniem; filozof, który wymyślił coś tak niepomiernie niedorzecznego jak to, że wszyscy ludzie są dobrzy, szedł tuż obok, a zatem żył. Wolnego czasu mieli, ile dusza zapragnie, a burza miała nadciągnąć dopiero pod wieczór, tchórzostwo natomiast należy bez wątpienia do najstraszliwszych ułomności człowieka. Dowodził tego Jeszua Ha–Nocri. – O, nie, mój filozofie, nie zgodzę się z tobą – tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą! – Oto, na przykład, nie stchórzyłeś, obecny procuratorze prowincji Judea, a ówczesny trybunie legionu wtedy, tam, w Dolinie Dziewic, kiedy tak niewiele brakowało, żeby rozwścieczeni Germanie zagryźli olbrzyma Szczurzą Śmierć? – Ale zechciej mi wybaczyć, filozofie! Czyżbyś ty, tak rozumny, mógł przypuścić, że z powodu człowieka, który popełnił przestępstwo przeciw cezarowi, procurator Judei zaprzepaści swoją karierę? – Tak, tak… – jęczał i szlochał przez sen Piłat. – Teraz zawsze będziemy razem – mówił doń we śnie obdarty filozof–włóczęga, który, nie wiedzieć w jaki sposób, stanął na drodze Jeźdźca Złotej Włóczni – gdzie jeden, tam i drugi! Kiedy wspomną mnie, równocześnie wspomną ciebie! Mnie, podrzutka, syna nieznanych rodziców, i ciebie, syna króla–astronoma i młynarzówny, pięknej Pilli. – Tak, zechciej o mnie pamiętać, wspomnij o mnie, o synu astronoma – prosił we śnie Piłat. I spostrzegłszy we śnie skinienie idącego obok niego nędzarza z En Sarid, skinienie, które było zapewnieniem, surowy procurator Judei z radości śmiał się i płakał przez sen. Wszystko to było bardzo piękne, ale tym żałośniejsze było przebudzenie hegemona. Pies zawył do księżyca i urwała się przed procuratorem śliska, jak gdyby wymoszczona oliwą błękitna droga. Otworzył oczy, a jego zbolałe źrenice zaczęły szukać księżyca i spostrzegł, że księżyc odpłynął nieco na bok i stał się srebrzystszy. Blask miesiąca silniejszy był niż nieprzyjemne, niespokojne światło igrające na tarasie tuż przed oczyma. W dłoniach centuriona Szczurzej Śmierci pełgała i kopciła pochodnia. (…) Osłaniając się dłonią przed płomieniem, procurator ciągnął: – I w nocy, i przy księżycu nie zaznam spokoju!… O, bogowie!… Ty, Marku, także masz podła służbę, żołnierzy czynisz kalekami… Marek patrzył na procuratora z nieopisanym zdumieniem i procurator opamiętał się. Aby zatrzeć wrażenie niepotrzebnych słów, słów, które wypowiedział budząc się, procurator rzekł: – Nie gniewaj się, centurionie. Moja rola, powtarzam, jest jeszcze gorsza. Czego chcesz? – Przyszedł komendant tajnej służby – spokojnie zakomunikował Marek. – Proś, proś – powiedział procurator (…). Afraniusz wyjął spod chlamidy sakiewkę, zapieczętowaną dwoma pieczęciami, całą w zakrzepłej krwi. – Ten oto woreczek z pieniędzmi mordercy podrzucili w domu arcykapłana. Krew na tym woreczku – to krew Judy z Kiriatu. – Ciekawe, ile tam jest? – pochylając się nad sakiewką zapytał Piłat. – Trzydzieści tetradrachm. Procurator uśmiechnął się i powiedział: – Nie jest to wiele.
Przy stłuczeniu mózgu bardzo często pojawia się niedowład, utrata przytomności, niekontrolowane ruchy, zaburzenia czucia bełkotliwa mowa czy zaburzenia widzenia. Utrata przytomności, śpiączka i stan wegetatywny, a nawet śmierć to tylko niektóre z konsekwencji poważnego urazu, jakim jest rozlane uszkodzenie aksonalne.
Jest to jedna z najbardziej drastycznych zbrodni jaka rozegrała się w Dobromilu, bo oprócz broni palnej Rosjanie do uśmiercania ofiar używali także młotów… Do celi, w której siedział Michał Mocio, wkroczyli NKWD-ziści. Kazali więźniom rozebrać się i wychodzić dwójkami na korytarz. Mocio znalazł się w jednej z pierwszych dwójek. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, poczuł potężne uderzenie w skroń, które zlało się z ogłuszającym hukiem wystrzału. Z twarzą zalaną krwią zwalił się na półprzytomny, gdy poczuł, jak oprawcy chwytają go za nogi. Wleczono go w dół po schodach, jego głowa boleśnie obijała się o schody. Nie mógł jednak wydać choćby cichego jęku. Gdyby bolszewicy zorientowali się, że nadal żyje, zostałby natychmiast dobity. Wyniesiono go na więzienny dziedziniec, gdzie pochylił się nad nim jeden z morderców.– Ten już gotów – powiedział. Mocio został wrzucony do dołu śmierci, w którym piętrzyły się już ciała innych zamordowanych. Po chwili zaczęły na niego spadać kolejne trupy. Niektóre ofiary dawały jeszcze oznaki życia. Mocio starał się wygrzebać, wypełznąć spod zwału lepkich od krwi, wijących się trupów. Stracił przytomność. Ocknął się dopiero w nocy, kiedy na więziennym dziedzińcu panowała już głucha cisza. Bolszewiccy oprawcy uciekli, pozostawiając za sobą przerażający obraz ludzkiej rzeźni. Mocio wyczołgał się na powierzchnię, oparł o mur i znowu stracił przytomność. Rano odnalazły go greckokatolickie zakonnice, które weszły na teren opuszczonego więzienia. Trafił do szpitala. Tam początkowo nie został rozpoznany przez rodzoną siostrę. Jego twarz przypominała bowiem jedną wielką ranę, a włosy były białe jak śnieg. Michał Mocio w 1941 r. miał 21 lat. Ten horror rozegrał się 26 czerwca 1941 r. w więzieniu w Dobromilu 100 km na zachód od Lwowa. Była to jedna z serii niebywale drastycznych masakr dokonanych przez NKWD po ataku Niemiec na Związek Sowiecki. Masakr, które pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy ofiar. Dobromil, przed wojną było miastem powiatowym w województwie lwowskim. Od września 1939 r. pozostawał pod sowiecką okupacją. Miasteczko leżało przy tym w odległości zaledwie 20 km. od linii Ribbentrop-Mołotow. Osoby zatrzymane przez NKWD były osadzane w celach miejscowego aresztu. Jednak budynek ten mógł pomieścić około 60–70 więźniów. Po rozpoczęciu niemieckiej inwazji na Rosję, nazywanej operacją Barbarossa, gwałtownie wzrosła liczba więźniów przetrzymywanych w dobromilskim areszcie. Jedną z przyczyn była wieść o wybuchu wojny, więc NKWD rozpoczęło w mieście i okolicy, masowe aresztowania prawdziwych oraz domniemanych wrogów władzy sowieckiej. Ponadto Dobromil stał się miejscem kaźni więźniów ewakuowanych z sąsiednich miast. 23 czerwca do aresztu przywieziono ciężarówkami około 70 więźniów z więzienia w Przemyślu. Dwa lub trzy dni później z przemyskiego więzienia przybyła jeszcze piesza kolumna, licząca ok. 500 osób w której znajdowali się niemalże sami więźniowie polityczni. Ale w areszcie osadzono także nieznaną liczbę osób przywiezionych z aresztu w Mościskach. Szczegółowe przedstawienie zbrodni w Dobromilu, który należał przed wojną do Polski, pozwoli zapoznać się z mechanizmem sowieckiej kampanii mordów. Dzięki śledztwu, jakie prowadził IPN oraz wydanej książce Waligóry dziś wiemy, co wydarzyło się w tym miasteczku… W Dobromilu sowieci mordowali w dwóch miejscach: w więzieniu, oraz w położonej w pobliżu miasta kopalni soli Salina koło wsie Lacko. Ofiarami byli miejscowi. A więc głównie Polacy i Ukraińcy. Ludzie aresztowani przez cały okres okupacji sowieckiej 1939–1941 i więźniowie z Przemyśla przypędzeni do Dobromila. Miejsce mordu więzienie w Dobromilu: Bezpieka sowiecka szybko zorientowała się, że będzie musiała wycofać się z Dobromila, ponieważ tempo niemieckiej ofensywy było niesamowicie szybkie. Zatem czerwonoarmiści prawie w ogóle nie stawiali oporu a jej żołnierze nie mieli ochoty walczyć za władzę bolszewicką. Po wymordowaniu komisarzy przechodzili masowo na stronę Niemców. W Dobromilu NKWD postanowiło zatrzeć ślady swojej zbrodniczej działalności. Mieszkańcy widzieli unoszące się nad więziennym murem kłęby dymu. Bezpieka paliła swoje akta. Rosjanie przystąpili również do ostatniej, gorączkowej fali aresztowań. Jej ofiarą padli ci „wrogowie ludu”, którzy wcześniej uniknęli zatrzymania. Przypominało to jednak zwykłą łapankę a co za tym idzie, przemoc zaczęła się wylewać na ulice. Rosjanie mordowali przedstawicieli polskich elit. Między innymi dyrektora gimnazjum i ks. Jana Wolskiego. Ten ostatni natknął się na patrol, kiedy szedł do chorego i został postrzelony dwoma kulami w klatkę piersiową, a następnie oprawcy przebili mu brzuch bagnetem. Jednocześnie odbywała się „ewakuacja”, co przypominało paniczną ucieczkę radzieckiego aparatu administracyjnego. Więzienie Rosjanie postanowili opuścić w nocy z 26 na 27 czerwca. Zgodnie z wytycznymi kierownictwa NKWD, Niemcy nie mogli znaleźć w nim choćby jednego żywego więźnia… Początkowo Rosjanie chcieli egzekucje wykonywać po ciuchu, aby nie alarmować mieszkańców miasta. Na miejsce kaźni wyznaczono skład drewna. Wprowadzano do niego pojedynczo więźniów. Tam czekał już na nich kat z pięciokilogramowym młotem przymocowanym do grubego, stalowego pręta. Był to miejscowy współpracownik NKWD pochodzenia żydowskiego o nazwisku Grauer lub Kramer. Ofiary uśmiercał potężnym uderzeniem w głowę. Morderstw przeprowadzanych w ten sposób nie wytrzymał nerwowo naczelnik więzienia i zwrócił się do prowadzącego egzekucję oficera NKWD Aleksandra Malcewa, aby zamiast młotkiem zabijać ludzi za pomocą broni palnej. A więc bardziej „humanitarnie”. Jeżeli tak mówisz, to jesteś taki sam jak oni. Aleksandr Malcew Następnie wyjął z kabury pistolet i zastrzelił naczelnika. Był to też moment, kiedy NKWD-ziści wpadli w morderczy amok. Czując zbliżających się Niemców, Rosjanie zaczęli wyciągać ludzi z cel i strzelać do nich na korytarzach, na schodach, w celach. Bili ich kolbami, dźgali bagnetami. Zakrwawione ciała wrzucali do jam wykopanych na dziedzińcu, których nie zdążyli nawet zakopać… Ratusz na rynku w Dobromilu – wzniesiony w XVIII wieku. Jego obecna forma jest wynikiem przebudowy w 1892 r. Zmusili nas pod groźbą rewolwerów do wyjścia na podwórze. Musieliśmy położyć się twarzą do ziemi niedaleko dołu. Potem rozstrzeliwano po kolei, niedaleko dołu. Ja dostałem postrzał w tył głowy, kula drasnęła mnie tylko. Zostałem jednak wrzucony do dołu. Na mnie wrzucono jeszcze innych zamordowanych. Słyszałem odgłos łamanych kości. Słyszałem, jak rozstrzeliwano aresztowanych w celach, bo nie chcieli ze strachu wychodzić na podwórze. Z zeznań jednego z ocalałych Dymytra Dwulita przed niemieckim śledczym 27 czerwca około godz. 5 nad ranem ostatni bolszewicy uciekli z więzienia. Wtedy do budynku ostrożnie zaczęli zbliżać się pierwsi mieszkańcy. Całą noc słyszeli strzały i straszliwe krzyki mordowanych ludzi. Jednym z pierwszych, który przekroczył bramę, był miejscowy żydowski lekarz. Po krótkim pobycie na terenie więzienia wybiegł przerażony, krzycząc do ludzi: – Nie chodźcie tam, nie chodźcie! Nawet w piekle takiego zezwierzęcenia nie zobaczycie! Zachowały się relacje osób, które nie usłuchały tego wezwania. : Oczom naszym ukazał się straszny, mrożący krew w żyłach pokryty był krwią do kostek oraz ciałami ludzkimi. Wszystkie cele były otwarte i w każdej leżały ciała. Na ścianach widać było ślady po kulach. W zwałach ciał zauważyłem człowieka, który dawał oznaki życia. Wyciągnęliśmy go. Otrzymał strzał w tył głowy. Kula wyleciała mu okiem. Odprowadziliśmy go do miejscowej lecznicy. Niektóre ofiary miały tak zmasakrowane twarze, że bliscy rozpoznali je po ubraniach. W niektórych celach znaleziono na ścianach imiona konających wypisane krwią na ścianach. Przetrzymywanemu w więzieniu księdzu NKWD-ziści połamali ręce i nogi, wycięli język i narządy płciowe. W pobliżu jednego z dołów śmierci walała się odcięta od ciała ludzka ręka. Gdzie indziej znaleziono ciała dwóch kobiet. Były to miejscowe Żydówki, które pracowały w NKWD jako sekretarki i zostały zgładzone jako niewygodni świadkowie zbrodni. Wujek Bolek postrzelony, został wrzucony do jamy i według diagnozy lekarza udusił się pod zwałem innych ciał. Widziałam jego zdartą skórę na plecach, widocznie był ciągnięty po ziemi. Jego kolega podobno się uratował, ale całkowicie ogłuchł i załamał się psychicznie. Pamiętam też obraz pogrzebu. Kondukt wychodził od ulicy Mickiewicza do Rynku. I w tym momencie najechał patrol niemiecki na motorach. Żołnierze, widząc pogrzeb, zatrzymali się i wszyscy zdjęli hełmy. To nas wszystkich bardzo zaskoczyło, porównując do nich tych prymitywnych morderców z NKWD Janina Kalinowska krewna jednej z ofiar Miejsce mordu kopalni Salina w Dobromilu : Podczas trwania krwawej masakry w więzieniu, Rosjanie mordowali ludzi także na terenie kopalni Salina. W kopalni masakra rozpoczęła się w dniu niemieckiego ataku. Ofiary na teren kopalni przywożono ciężarówkami lub spędzono pieszymi kolumnami. Największe natężenie mordów przypadło na 25 i 26 czerwca. Rosjanie zakazali wówczas okolicznym mieszkańcom opuszczać domy, a okna kazali pozasłaniać. Metoda mordu była podobna jak w więzieniu, czyli poza rozstrzeliwaniem, uśmiercano Polaków za pomocą tępego narzędzia. Skrępowanych drutem mężczyzn Rosjanie ustawiali nad głębokim szybem, by funkcjonariuszki NKWD – tak, wśród oprawców były kobiety! – uderzały ich w głowy dębowymi młotami. I żeby obrażenia były poważniejsze, młoty były najeżone gwoździami. Uderzone ofiary spadały na dno szybu. Ci, którzy byli tylko ranni, topili się w solance lub dusili pod kolejnymi warstwami ciał. Znany jest przypadek mężczyzny, który przeżył egzekucję. Przywieźli go na teren kopalni, uderzyli młotkiem po głowie i poleciał do szybu. Szyb był zapełniony trupami i półżywymi ludźmi. Wszystko to oddychało, poruszało się, ale solanki było niewiele, więc się nie utopił. Po pewnym czasie wszystko ucichło i w nocy wydostał się na świat. Możliwe, że był to ten sam człowiek, którego jeden ze świadków kilka tygodni później spotkał w pobliskim młynie. Był to młody chłopak, który wydostał się z szybu śmierci w Salinie. Opiekowała się nim matka, był bowiem ciężko ranny. Na brzuchu miał wielką, ropiejącą ranę. Okazało się, że uciekając nocą z terenu kopalni, rozerwał sobie brzuch na ogrodzeniu z drutem kolczastym. Na terenie kopalni NKWD rozdzieliło mężczyzn od kobiet. Kobiety zostały zaprowadzone do pobliskiej kaplicy zbudowanej przez polskich górników i tam zostały zabite za pomocą młotów. Jedną z ofiar została przez Rosjan ukrzyżowana na ścianie świątyni. Gdy po ucieczce bolszewików do kaplicy weszli okoliczni mieszkańcy, wszystko było we krwi. Ściany, podłoga, a nawet sufit. Szyb do którego sowieci wrzucali ofiary, prowizorycznie zasypali żużlem i pokryli z wierzchu darnią. Oczywiście niemieccy żołnierze, sprowadzeni przez Polaków i Ukraińców, natychmiast trafili na miejsce zbrodni. Niemcy spędzili wówczas do Saliny miejscowych Żydów, aby wydobyli ciała z szybu. Żydzi pod nadzorem Niemców wyciągają ciała zamordowanych przez NKWD w kopalni soli w Dobromilu/Źródło: ARCHIWUM HDR Cały szyb był zasypany ludzkimi ciałami. Na górze leżała młoda kobieta. Obcięte piersi, rozpruty brzuch, bardzo pobita głowa. Obok niej dziecko. Około półroczne. Śladów bicia na dziecku nie było. Widać zasypali je żywcem. Inny świadek mówił: To było straszne widowisko. Wyciągali ich hakami i układali w rzędy. Twarze nieszczęśników były zniszczone przez solankę. Dalej zaczęli wyciągać nie całe ciała, ale połówki. Nie można było patrzeć na te kawałki. Potem z szybu poszedł taki straszliwy smród, że Niemcy nakazali zatrzymać tę straszliwą pracę. Niemcy po zakończeniu ekshumacji przeprowadzili krótkie śledztwo: przesłuchali świadków, zrobili zdjęcia ofiar. O mordzie w kopalni soli szeroko rozpisywała się niemiecka prasa, gazety dla Polaków wydawane na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Potem o sprawie zapomniano. Śledztwo wznowił dopiero w 2006 r. IPN, a konkretnie Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie. Po trzech latach zostało ono umorzone z powodu „niewykrycia sprawców przestępstw”. Jedyny znany z nazwiska zabójca, Aleksander Malcew, zginął jeszcze podczas wojny. Po ponownym nadejściu Rosjan w 1944 r. nie wolno było w Dobromilu o tym, co stało się w Salinie mówić. Na terenie kopalni Rosjanie utworzyli sanatorium dla gruźlików. Kapliczkę, w której dokonano części mordów, zamienili na stołówkę, a krzyże postawione przez bliskich ofiar zniszczyli a zamiast nich umieścili kłamliwą tablicę informującą o ofiarach „faszystowsko-niemieckiej” zbrodni. Mieszkańcy Dobromila i okolic nie poddali się i pod osłoną nocy regularnie w miejscu krwawej rzezi stawiali nowe krzyże. A sowieci regularnie je niszczyli. Po raz ostatni zrobili to w 1984 r., ponieważ wszystko zmieniło się po upadku komunizmu w 1990 r. Miejscowi Ukraińcy mogli wreszcie postawić na miejscu zbrodni pomniczek i zorganizować uroczystości żałobne. Od tej pory odbywają się one w każdą rocznicę masakry. Biorą w nich udział zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. Historycy oceniają, że w Dobromilu i Salinie czerwoni oprawcy zamordowali od kilkuset do tysiąca obywateli II RP. Niektóre dane mówią jednak nawet o 3,5 tys. ofiar. Masowy grób ofiar NKWD na terenie kopalni SalinaMasowy grób ofiar NKWD na terenie kopalni SalinaMasowa mogiła w kopalni SaliniaMasowa mogiła w kopalni Salinia
Ten śmiertelny cios nie jest fikcją, odpowiednie uderzenie pięścią lub nasadą dłoni w nos może spowodować wbicie kości nosowej w mózg a to powodyje śmierć, podobne efekty daje uderzenie pięścią lub nasadą dłoni w brodę pod wpływem siły ciosu może dojść do przerwania nerwów i efekt jak wyżej
Hej! Miło że się przysiadłeś, nie mam z kim porozmawiać. Chciałbym Ci opowiedzieć pewną historię, historię która zatrząsła prawie całą wyższą sferą Rosyjką. Nie opowiem Ci jej jednakże teraz, pierw chce, byś się o mnie dowiedział jak najwięcej. Nazywam się Vasil i przed półtora roku, służyłem w Armii Rosyjskiej. Tamtego dnia, parę tygodni - być może nawet miesięcy - po zdobyciu Krymu przez Putina, nasze wojsko było dość ostro traktowane. Codzienne treningi, bez odpoczynku... Małe racje żywnościowe. Nasz kraj szykował się do otwartej wojny, jakby nie bał się odwetu ze strony innych państw. Prawdę mówiąc, nawet się nie dziwię. Mieliśmy wtedy wiele bomb atomowych, wymierzonych w najważniejsze kraje. Niemcy, Szwecja, Polska, USA. Wszyscy oni mogli zginąć w przeciągu parunastu minut. Jednakże naszego prezydenta coś powstrzymało. Właśnie o tym chce Ci opowiedzieć.. Wszystko zaczęło się tamtego feralnego dnia. Był piękny, piątkowy - a także wakacyjny - poranek. Ah.. weekend, czyż nie jest wymarzoną rzeczą? Nie. Nie w wojsku. Na najbliższe "wolne" dni, mieliśmy zaplanowane ćwiczenia polegające na odbijaniu bazy. Niby nic wielkiego, choć w głębi duszy wszyscy czuliśmy, że to ma nas do czegoś przygotować. Po skromnym śniadaniu - bo raptem dwie kromki chleba i trochę soku - wezwano nas wszystkich na plac. Tam, dowódca naszej bazy - Major Sasha Szewczenko wygłosił przemówienie. - Słuchać, wy pieprzone sukinkoty! Ten trening, to wasz ostatni w tym miesiącu. Jeśli odbijecie tą bazę, nasza drużyna zostanie wcielona w główny płat wojska - rozległ się śmiech zadowolenia. Pamiętam ten śmiech, z lekka mnie przerażał - Nasz prezydent, towarzysz Putin chce, by atak wyglądał jak najbardziej realistycznie. Dlatego wysłał tam mały oddział. Macie odbić bazę, nie zwarzając na straty! - dodał po chwili. Wszyscy siedzieliśmy cicho, jednakże każdy z nas cieszył się i bał. Dziwne, prawda? Chcieliśmy się trochę rozerwać od tych rutynowych treningów.. Ale dręczyło nas, czemu szkolą nas w odbijaniu baz? Czyżby towarzysz Putin planował jakieś akcje? To nas dręczyło, lecz cóż.. Na wojnie i w miłości nie ma litości. *** Dwie godziny po przemówieniu, uzbrojeni w karabiny, latarki, noże i inne bajery wsiedliśmy do ciężarówek. Nasze koszary liczyły ponad setkę osób, dlatego też podzielono nas pięć oddziałów. Każdy z nich miał zdobyć inną bazę, każdy miał innego dowódcę. Ja trafiłem pod dowódcę mojego kolegi, Wanii Szolczkowiela. Ja siadłem za kierownicą, on obok mnie, a kolejna dwudziestka osób na tył. Powoli ruszyliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy przeprowadzić akcje. Chryste, gdybym wiedział, że to się tak potoczy. Zabiłbym majora bez mrugnięcia oka... Oo! Widzę, że Cię zainteresowałem, inaczej nie siedziałbyś tutaj. A więc chcesz słuchać dalej? Dobrze, słuchaj... Trzy godziny zajęły mi, bym dojechał z oddziałem do miejsca zbiórki. Tam, wyskakując z ciężarówki, zaniemówiłem. To nie była zwykła baza, o nie. To był obóz pełny ludzi, z Niemiecką flagą powiewającą nad głowami.. - Co tu się dzieje?! - krzyknąłem wręcz. Nie wyobrażasz sobie, jakie było moje zdziwienie. Niemcy, gdy tylko nas zobaczyli, otworzyli ogień, tworząc klin przed wejściem. Jakby nie chcieli nas tam wpuścić.. No cóż, nie mieliśmy wielkiego wyboru. Wyrżnęliśmy wszystkich, którzy blokowali wejście. Ci, którzy uciekli do środka - przeżyli. - Dawać bazukę... - zaśmiał się mój przyjaciel. Spojrzałem na niego, jakby z żalem w oczach. Ale podałem mu tą broń, on tylko podziękował po czym wystrzelił w drzwi. Pocisk wysadził wejście, zabijając najpewniej większość tam przebywających. Nasi ludzie szybko wparowali do kompleksu, całego go przeszukując. Nie było tam nic dziwnego, ale.. Jeden z żołnierzy nadepnął na klapkę, powodując odsunięcie się klapy na ziemi. - Cóż to? - zapytałem. Mroźny wiatr powiał z podłogi, aż ciarki przeszły po plecach. Wymierzyliśmy karabiny w dziurę, spodziewając się jakiś zwierząt. Nie było nikogo.. - Schodzimy - stwierdził mój "dowódca" - Nie! Ja tam nie schodzę, nawet pod groźbą śmierci... - zaprzeczyłem. Ostatnie co pamiętam, to uderzenie w skroń. *** Obudziłem się jakiś czas potem, ciężko mi stwierdzić dokładnie kiedy. Spowodował to fakt, iż słyszałem krzyk swoich towarzyszy, którzy jak oparzeni wyskoczyli z dziury i pobiegli do ciężarówki. Też to zrobiłem, bo przyznam.. wystraszyłem się. Siadłem za kierownicą, z piskiem odjeżdżając. Moi towarzysze nie odzywali się, tylko płakali. Nie chcieli powiedzieć niczego, to mnie martwiło. Ale stwierdziłem, że nie będę naciskał. Żałuje, że tego nie zrobiłem... Następnego dnia, cały garnizon obchodził żałobę. Wszyscy z mojego oddziału, wszystkie "Tygrysy" - bo tak nas zwano - popełniły samobójstwo w nocy. Prosto.. lufa w łeb i puf! Zostałem tylko ja, cały dzień prawdę mówiąc płacząc. Musiałem się jednakże pozbierać! Musiałem! Wsiadłem na motor, jadąc do bazy ze wczorajszych treningów. Uzbrojony w karabin, berette, magnuma, oraz trzy noże, spokojnym krokiem zszedłem w dół, w nieprzeniknioną ciemność. Już od wejścia słyszałem jęki, lecz wmawiałem sobie, że to tylko moja wyobraźnia. Byłem w końcu załamany.. Lecz prawdziwa tragedia dopiero nadciągała. *** Oh, czemu ja tam poszedłem? Moja wędrówka trwała dobre trzydzieści minut, gdy w końcu dotarłem do dużych, metalowych drzwi. Otworzyłem je i... zwymiotowałem! Wszędzie tam była krew, na środku wbity pal, wraz z ciałami moich przyjaciół. Właśnie, przyjaciele! Przecież oni się postrzelili! A tu?! Ich flaki wisiały na ściane, oni sami byli przebici palem.. Odrażający widok.. To nie był jednakże koniec. Pomieszczenie było także wypełnione maszynami, do eksperymentów. Chyba pochodziły jeszcze z drugiej Wojny Światowej. I te żarówki.. zaczęły migotać! Nie! Światło zgasło, mnie ogarnął całkowity mrok. Usłyszałem szmer, potem jęki.. Schowałem się w kącie, czekając na cud.. Nie nadszedł. Gdy światło się zapaliło, miałem rozpruty brzuch, a moi przyjaciele jedli mi wnętrzności...
hit, blow, stroke to najczęstsze tłumaczenia "uderzenie" na angielski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Chciałem go uderzyć, ale on uciekł ode mnie. ↔ I wanted to hit him, but he ran away from me. uderzenie noun neuter gramatyka. cios zadany ręką lub przedmiotem [..] + Dodaj tłumaczenie.
Ból głowy od kilku miesięcy a uderzenie w skroń – odpowiada Lek. Jerzy Bajko Czy bioenegoterapia pomoże na silny ból głowy? – odpowiada Dr n. med. Anna Błażucka Co powoduje przewlekły ból głowy i ucisk w skroniach? – odpowiada Lek. Jerzy Bajko
Opuchlizna i siniak jest wynikiem urazu - ustąpi tylko wymaga to czasu (podobnie jak siniak w innej okolicy ciała). Niemniej jednak konieczne jest badanie oka i struktur oczodołów po urazie, nawet jeśli oko jest niebolesne. Proponuje udanie się do lekarza specjalisty celem przeprowadzenia badania w lampie szczelinowej. Pozdrawiam serdecznie!
dJ4sk. o333r0lm3u.pages.dev/367o333r0lm3u.pages.dev/321o333r0lm3u.pages.dev/353o333r0lm3u.pages.dev/70o333r0lm3u.pages.dev/94o333r0lm3u.pages.dev/355o333r0lm3u.pages.dev/346o333r0lm3u.pages.dev/229o333r0lm3u.pages.dev/363
uderzenie w skroń śmierć